sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 7

Droga do domu była męcząca, dziewczyna wciąż miała zawroty głowy, czuła jakby miała zaraz zwymiotować, jednak powstrzymywała się ostatkami sił i czekała, aż opuści tramwaj, a potem autobus. Mimo że nie odzywała się ani słowem, Kuba wciąż towarzyszył jej, aby dotarła bezpiecznie do domu.
-Dobra zaraz będzie mój przystanek.- spostrzegła dziewczyna. Problemy z wymową wyraźnie osłabły, ale świat wciąż wirował.
-Zaprowadzę cię do domu.
-Nie! Zostań tu, jestem już duża, dam sobie radę sama.
-Na pewno?
-Tak, na razie. -Blanka pożegnała się obdarowując chłopaka niezdarnym pocałunkiem w policzek.
-No nie wiem, wolałbym jednak..
Dziewczyna położyła mu palec na ustach.
-Jechać do domu.
Gdy tylko drzwi się rozsunęły owiał ją powiew świeżego powietrza przynosząc niesamowitą ulgę. Blanka wyszła na zewnątrz i jeszcze odwróciła się by pomachać patrzącemu na nią niepewnie Kubie. Ruszyła powoli w stronę swojego bloku.
Spod przystanku miała do pokonania jakieś trzysta metrów, każdy kto kiedyś czuł się jak Blanka wie, jak trudna była to przeprawa. W połowie drogi, kiedy przechodziła przez jedno ze starszych osiedli była ławeczka. Dziewczyna postanowiła zrobić sobie chwilę przerwy na odpoczynek, więc przysiadła na niej. W pobliżu nikogo nie było, wieczór powoli kładł ciemne barwy na wszystkim, a lampy na osiedlu własnie się zapaliły.
Blanka w pewnej chwili poczuła dziwny niepokój, który mógł oznaczać tylko jedno. Wstrząsana przez torsję zwróciła śniadanie i czipsy zjedzone nad Wisłą pod ławkę. W torbie znalazła chusteczkę i obrzydzona swoim zachowaniem wytarła usta. Przesunęła się na drugą część ławki, aby nie siedzieć w swoich wymiocinach. Chciała się uspokoić i iść dalej, kiedy zobaczyła, że pod niskim drzewem naprzeciwko niej stoi mała dziewczynka.
Miała długie blond włosy, które zachodziły jej na twarz i ubrana była w białą jak śnieg sukienkę. Blanka starała się zachować spokój, to dziecko, powtarzała w myślach. Ale dziewczynka przed nią miała puste oczy i rozchylone lekko usta. Po kilku sekundach przechyliła głowę i uśmiechnęła się pokazując ostre jak igiełki zęby, które wyglądały jak u rekina.
Blankę zalał zimny pot, złapała się mocniej ławki. Istota przed nią ruszyła powoli naprzód, miała do pokonania jakieś dwadzieścia metrów. Dziewczyna chciała krzyczeć, ale nie mogła otworzyć ust, była jak sparaliżowana.
-Pomóż mi.- wycharczała dziewczynka głosem, który w niczym nie przypominał ludzkiego.
W chwili kiedy Blanka czuła, że zaraz straci przytomność wydarzyło się coś niespodziewanego. Z krzaków za zmorą wyszedł pewnym krokiem chłopak. Miał włosy koloru śniegu, trzymał coś w rękach. To był nóż, długi i jarzący się w świetle ulicznej lampy. Upiór odwrócił się nagle i wydał z siebie najstraszniejszy dźwięk jaki Blanka kiedykolwiek słyszała. Zakryła dłońmi uszy.
Chłopak doskoczył do zmory i nim ta zdążyła w jakikolwiek inny sposób zareagować przebił miejsce gdzie powinno być jej serce. W jednej chwili istota znikła. W ćwierć sekundy już jej nie było, nawet śladu.
Tylko ten chłopak.
Odwrócił się w stronę Blanki i ostatnie co zapamiętała to te czarne jak noc oczy. Nic więcej, zemdlała.

Rozdział 6

Czas matury zbliżał się coraz szybciej, każdy tydzień był coraz gorszy. Blanka nie chciała nawet myśleć o tym, ze kiedy tylko skończą się egzaminy czeka ją dorosłe życie i odpowiedzialność. Bała się, to oczywiste, bo kto się tego nie boi? To trochę tak jakby wskoczyć do jeziora nie znając jego głębokości, a czasami nawet nie potrafiąc pływać. Kto dobrowolnie się na to pisze? Raczej nikt.
Dni były ciepłe i przyjemne, słońce świeciło i pobudzało wszystko do życia, łącznie z ludźmi. Każdy się uśmiechał i cieszył nie wiadomo z czego, zupełnie inaczej niż Blanka. Mimo że od spotkania ze starszą kobietą minęły ponad trzy tygodnie, dziewczyna wciąż widziała ją w snach i swojej głowie, kiedy tylko zamykała oczy. Pierwszy raz spotkała się ze swoimi lękami twarzą w twarz, w realnym świecie, przeważnie ograniczało się to tylko do sennych koszmarów i nocnych odwiedzin. No cóż, na pewno nie można tego uznać na plus.
Co dziwne paraliże nocne osłabły, nie zdarzały się już codziennie, może pięć razy w tygodniu, a to naprawdę progres, biorąc pod uwagę przebyty rok. Blanka chciała uwierzyć, ze to ona miała wpływ na taką zmianę, ale zupełnie nie wiedziała jak tego dokonała. Walka z tym czego nie widać jest przerażająco trudna, to tak jakby bić się z wiatrem, nie widzisz go, ale on wciąż cię popycha i atakuje, a ty nie możesz mu oddać. Jedyne co miała to swój umysł, nad którym starała się zapanować.
Ostatni tydzień przed egzaminem był wolny od szkoły, majówka. Blanka zapamiętała ten okres jako wyjątkowo przyjemny, nawet noce nie wydawały się aż takie męczące, mimo stresu, który czasem ją napadał.
Pewnego popołudnia piła kawę siedząc na balkonie. Nogi oparła na barierce i przerzucała stosy książek wierząc, że chociaż spojrzenie na niektóre teksty pozwoli jej cokolwiek zapamiętać. Po około dwóch godzinach zmęczona postanowiła wykorzystać słońce trochę inaczej. Podwinęła rękawy i nogawki od spodni, położyła się na leżaku i przymykając oczy napawała się promieniami. Gdyby je teraz otworzyła zauważyłaby, że stado czarnych kruków usiadło na drzewie na placu zabaw, naprzeciw jej balkonu. Zauważyłaby też, że każde z ptaków swoje czarne, małe oczy wlepiało własnie w nią.
Był to widok tak dziwny, że dzieci bawiące się na dole zaczęły pokazywać sobie palcami kruki, które wciąż się zlatywały i sprawiały, że drzewo z daleka wyglądało na czarne, a jego gałęzie znacznie się opuściły.
Blanka zasnęła.
To był jeden z tych snów, który rozpoczyna się w ciemności. Jeśli sny w ogóle mają jakiś początek. Blanka szła ciemną ulicą, która wiła sie jak wąż, nie było widać jej końca. W pewnej chwili zaczęła się burza, straszna burza, głośna i pełna wyładowań. Pioruny uderzały w ziemie dookoła drogi napawając Blankę strachem, więc ta zaczęła biec. Biegła ile sił w nogach, w pewnym momencie piorun uderzył metr od niej, oślepiając ją i wtedy sen się zmienił.
Zobaczyła chłopaka o ciemnej karnacji i wręcz czarnych oczach, który miał białe jak śnieg i gęste włosy, one zupełnie do niego nie pasowały. Chłopak zasłaniał coś swoim ciałem, coś co leżało na podłodze. Blanka ruszyła w jego stronę, chcąc zobaczyć co ukrywa.
-Nie Bendis, stój!- Warknął.
-Nie jestem Bendis..- Zdążyła odpowiedzieć i wtedy ją zobaczyła.
Za chłopakiem leżała naga, młoda dziewczyna o kasztanowych włosach. Kończyny miała porozrzucane jak szmaciana lalka, a oczy szeroko otwarte. Była martwa. Jej ciało pokrywały rany cięte, a podłoga wokół niej stała się czerwona od krwi. Blanka zaczęła krzyczeć.
Ostatnie dźwięki wydobyły się z jej gardła, kiedy się obudziła. Jedna łza spłynęła po jej policzku, więc dziewczyna wytarła ją wierzchem dłoni. Był już wieczór, na zewnątrz zaczęło robić się zimno, Blanka miała gęsią skórkę, którą owiewał lekki wiatr. Nie wiedziała ile spała, ale jeśli jest już prawie noc to mama powinna zaraz wrócić z pracy. Ojciec był w trasie od dwóch tygodni, więc była pewna, że jego w domu nie spotka. Zebrała w pośpiechu swoje rzeczy i szybko weszła do mieszkania.
Tak jak się tego spodziewała wchodząc do kuchni usłyszała dźwięk przekręcającego klucza w zamku. Joanna zostawiła buty w przedpokoju i z uśmiechem weszła do kuchni.
-Cześć kochanie, jak tam minął Ci dzień?- spytała córki kładąc torby z zakupami na blacie kuchennego stołu.
-Mówiąc szczerze dość nudno, próbowałam się nawet pouczyć, ale zasnęłam na balkonie. A jak było w pracy?
Blanka starała się ukryć emocje, które wywołał w niej niedawno przebyty sen. Ręce drżały jej delikatnie, kiedy pomagała mamie rozkładać jedzenie w lodówce.
-Kierownik naszego działu znów dziś narzekał, chociaż wydaje mi się to śmieszne, biorąc pod uwagę to, że mamy najlepsze obroty w tym miesiącu. Naprawdę nie cierpię tego typka. Wydaje mu się, ze jest nie wiadomo kim, chociaż zarabia ledwo dwie stówy więcej od przeciętnego kierownika.
-No cóż, co poradzić, tacy są ludzie. Dlatego właśnie muszę kiedyś otworzyć coś swojego, żeby żaden palant nie stał nade mną.
-Blanka! Wyrażaj się.-skarciła córkę Joanna.
-No ale naprawdę, nie rozumiem ludzi, którym przewraca się w głowie tylko dlatego, że mają kierownicze stanowiska. Jak te pieniądze mogą zepsuć człowieka.. - Blanka postawiła na ogień czajnik z wodą.- Obiad masz w piekarniku. Nudziło mi się więc zrobiłam zapiekankę mięsną z ziemniakami, mam nadzieje, ze będzie ci smakować.
-Och cudownie. -zachwyciła się. Kiedy kobieta otworzyła piekarnik po kuchni rozlała się piękna woń obiadu.- Niesamowicie pachnie, dobrze, ze mam cię w domu. Gdyby nie ty, codziennie musiałabym wracać do pustych garów.- Joanna roześmiała się.
-Wiem, jestem boska.- uśmiechnęła się.- Napijesz się herbaty?
-Tak, poproszę.
Joanna wyjęła z torebki lokalną gazetę i zaczęła przerzucać kartki wyraźnie czegoś szukając.
-Czytałam dziś artykuł o tych morderstwach sprzed miesiąca. Mam.- wskazała palcem na tytuł w gazecie. Warszawski Hannibal. -Jest tu napisane, że każda z tych dziewczyn zginęła podobnie, nacinane ciała i wykrwawienie. Wiele z nich znaleziono półnagie lub rozebrane i podobno nie wygląda to na próbę gwałtów, tylko jakby one same się temu poddały, dziwna sprawa.- Blanka nie mogąc kryć zaciekawienia zaczęła czytać artykuł nad ramieniem matki.
-Wiesz mamo, ginęły w krótkich odstępach czasu, od miesiąca nie znaleziono żadnej dziewczyny, może już odpuścił? Albo przeniósł się do innego miasta?
Czajnik zaczął gwizdać, więc Blanka oderwała się od gazety i zajęła się robieniem herbaty.
-Wątpię, ja myślę, że po prostu boi się tego, ze w końcu ktoś go znajdzie. To straszne. Proszę cię, uważaj na siebie kochanie.- powiedziała Joanna nie kryjąc troski w głosie.
-Spokojnie mamo, ja i tak nigdzie nie wychodzę.- posłała jej gorzki uśmiech.- A poza tym ja nie jestem taka głupia, za żadnym facetem bym nie poszła.- zaśmiała się.- Bo w sumie myślę, ze to facet.
-Ja też i chyba policja tak samo, bo piszą o nim jako o Warszawskim Hannibalu.
-Ale wciąż nie rozumiem jakim cudem nie ma tego kogoś na żadnej kamerze, albo, że niby nikt go nie widział.. To jest strasznie podejrzane.- skrzywiła się dziewczyna.
-Tak, to chyba cud, albo raczej koszmar na jawie.- Te słowa zmroziły Blankę i poczuła dziwny niepokój.
Koszmar na jawie.
Kiedy po dwóch godzinach kładła się spać przed oczami znów ujrzała chłopaka ze snu na balkonie, miała nadzieje, że już nigdy nie zobaczy tych czarnych, przerażających oczu, w których czaiło się zło.

***

Egzaminy nie były łatwe, tego na pewno nie można powiedzieć, jednak Blanka była zadowolona z tego co napisała, miała nadzieje, że uzbiera wystarczającą ilość punktów, żeby dostać się na dzienne studia na Uniwersytecie Warszawskim. Przed nią został jedynie ustny z polskiego i angielskiego, lecz tego akurat się nie obawiała.
W piątek, po ostatnim egzaminie pisemnym cała klasa chciała iść nad Wisłę, aby jakoś uczcić zakończenie tej części egzaminów.
-Wszyscy idą, dawaj z nami.
Do Blanki podeszła Sabina, jedna z jej byłych, dobrych koleżanek. Miała rude włosy związane w warkocz na plecach i szare, mętne oczy.
-Wiem, że nie lubisz ludzi, ale dziś możesz odpuścić.- zażartowała.
-Oj przestań, to nie jest tak..- Blanka w pośpiechu zbierała swoje rzeczy z szatni. Chciała uciec.
-Przecież to ostatni raz, już nigdy więcej nie musisz się z nami spotykać, no dawaj...- Sabina zrobiła minę szczeniaczka.- Nie daj się prosić.
Blanka westchnęła.
-Nie wiem czy to dobry pomysł.. no ale dobra, chodźmy. Chce już mieć to z głowy.
Sabina klasnęła w dłonie i wyprowadziła ją ze szkoły. Przy bramie czekało kilka osób z klasy, wszyscy zrobili tak samo zdziwione miny, kiedy ujrzeli kto się do nich zbliża.
-Wow, wow, wow któż to taki.- Patryk zaśmiał się z drwiną.
-Życie bywa zaskakujące.- Blanka odpowiedziała mu i starała się uśmiechnąć przyjaźnie.
Co dziwne w drodze nad Wisłę Blance udało się w miarę normalnie ze wszystkimi rozmawiać, próbowała czuć się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, tylko wciąż była tak lubianą jak wcześniej. Jedynie Patryk raz na jakiś czas nie mógł powstrzymać małych docinek, które dziewczyna i tak puszczała mimo uszu.
Kiedy wysiedli z tramwaju przy Rondzie Waszyngtona do Blanki podszedł Kuba. Całą drogę nie spuszczał jej z oczu, jednak od incydentu w szatni nie zamienił z nią nawet słowa.
-Co tam kaczucho?
-Boże, nie mów tak do mnie.- Blanka skrzywiła się i rozejrzała przerażona, ze mógł to ktoś usłyszeć.
Kuba roześmiał się.
-Przecież kiedyś to lubiłaś, więc nie wiem skąd to oburzenie. Tak na serio, to co się stało, ze postanowiłaś jednak z nami iść?
-Może po prostu chciałam pooddychać świeżym powietrzem?
-A może po prostu stęskniłaś się za ludźmi? Albo za mną?- Kuba obdarzył ją szelmowskim uśmiechem.
Blanka prychnęła.
-Po pierwsze nie mieszkałam na bezludnej wyspie, żeby tęsknić za ludźmi, a po drugie.. wiesz przecież, ze zamknęłam tamten rozdział dawno temu i to już nie ma znaczenia. Patrz jaka piękna pogoda, nie uważasz?- Blanka desperacko szukała ucieczki.
-Nie zmieniaj tematu. Spytałem cię o coś.
-A ja ci powiedziałam, ze to przeszłość i nie będziemy już do tego wracać. Idziemy na studia, nie będziemy się już widywać i zobaczysz, szybko o mnie zapomnisz.- Dziewczyna czuła się coraz bardziej zakłopotana całą sytuacją i miała wrażenie, że pocą jej się dłonie ze stresu.
-Ja nie chce zapomnieć, wciąż o tobie myślę, chce cię widywać codziennie, chce, żebyśmy do siebie wrócili. Ja.. ja chyba wciąż..
W tej chwili doszli do przejścia dla pieszych przed wejściem na plażę i musieli zrównać się z resztą znajomych. Wszyscy wydawali się rozluźnieni i nikt nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie Blanki i Kuby. Już po chwili Sabina pochłonięta planowaniem jakiejś imprezy w weekend wciągnęła Kubę w rozmowę o tym co lepiej kupić, jakieś piwa czy więcej wódki.
Blanka rozmyślając o przebytej własnie rozmowie szła z tłumem patrząc na swoje buty. Gdy tylko dotarli do najlepszego miejsca na plaży, każdy zajął odpowiednie miejsce. Ludzie siedzieli na kurtkach, palili papierosy i śmieli się nie wiadomo z czego. Chyba po prostu wszystkich ogarnęła nieopisana euforia końca egzaminów i szkoły. Byli wolni.
Ten nastrój udzielił się nawet Blance.
Po jakiś dziesięciu minutach Patryk i Przemek wstali z miejsc.
-Dobra dzieciaki, teoretycznie jesteśmy już dorośli, nie?- Zaśmiał się Patryk.
-Więc uczcijmy to jak na dorosłych przystało.- Przemek zawtórował mu skrzecząc i obaj wyjęli ze swoich plecaków po dwie butelki czystej wódki. Wszyscy przyjęli to z wielkim entuzjazmem, krzyczeli i gwizdali. Blanka była przerażona, oby tylko nie kazali jej pić.
Chłopcy usiedli. Sabina wyjęła z torby dwie duże butelki Sprita. Widocznie też była wciągnięta w ich intrygę. Przemek wyciągnął jeszcze plastikowe kubeczki i rozdał każdemu po dwa. Kilka osób wzbraniało się i wymyślało różne wymówki, jednak po długich namowach zgodzili się przynajmniej wznieść toast. Psychologia tłumu.
Kiedy każdy miał już zapełnione kubeczki Patryk powtórnie wstał.
-Mam taką propozycje. Wznieśmy toast za ukończenie szkoły i za to, ze przynajmniej na sam koniec Blanka wróciła do żywych!- Chłopak podniósł wysoko kubeczek z alkoholem.
Każdy uśmiechał się do Blanki, Sabina siedząc najbliżej niej poklepywała ją po ramieniu.
-No to za powroty do żywych.- powiedziała nieśmiało Blanka, co zostało przywitane falą kolejnych krzyków euforii.
Po tych słowach wszyscy przechylili kubeczki i już po kilku minutach Blanka poczuła alkohol rozchodzący się po jej ciele. Dawno nie piła, więc każdy kubeczek działał na nią dużo bardziej niż na resztę osób.
-Będziesz miała dziś przerąbane- szepnął do niej Kuba.
-Oj przestań, każdemu czasami należy się trochę zabawy.
-Ależ oczywiście.
Chłopak odpalił papierosa i poczęstował jednym Blankę. Dym rozchodzący się w płucach tylko wzmógł działanie wysokoprocentowego trunku.
-Cieszę się, ze jednak się zgodziłaś.- dodał po chwili.
-Ale na co?
-No, że tu z nami jesteś. Naprawdę myślałem, że w chwili skończenia dzisiejszego egzaminu skończymy też naszą znajomość.
-Oj przestań, mamy XXI wiek, są telefony, facebook.- odpowiedziała.
-I że niby być do mnie zadzwoniła czy w ogóle odpisała mi na jakąś wiadomość?- Kuba popatrzył na nią spod przymrużonych powiek.
-Hmm.. kto wie, może? Nie od razu Rzym zbudowano. Jakbyś mnie bardzo męczył to w końcu na pewno bym ci odpisała, przynajmniej ze złości.
Kuba prychnął.
-To już wolałbym, żebyś w ogóle mi nie opisywała niż ze złości.
-Nie bądź takim sceptykiem.
Blanka szturchnęła go zaczepnie w ramię i otworzyła szerzej oczy zdziwiona tą nagłą pewnością siebie.
Pomyślała o ostatnim roku i o tym jak straciła wszystko. Przyjaciół, chłopaka, nawet kontakt z rodzicami. Nie wiedziała jak przebiegały imprezy bez niej, kto był z kim i czy wydarzyło się coś ciekawego. Straciła rok życia, a zyskała? Terapeutę, który nie umiał jej wyleczyć, zmory, koszmary, obserwatorów i paraliże nocne. Zamiana warta świeczki, czy jak to się tam mówi, pomyślała. Gdyby mogła cofnąć czas.. To co? Co by zrobiła? Przecież to nie jej wina, że coś ją prześladuje, że cały czas czuje strach i wie, że jej życie nie należy już do niej.
Kiedy Kuba spostrzegł nagłą utratę humoru, lekko szturchnął ją łokciem.
-Co jest mała?
-To jest jeszcze gorsze niż kaczucha.
Oboje wybuchli śmiechem.
Po kilku następnych minutach Blanka zdążyła wypić jeszcze dwa kubeczki wódki, tempo jakie nadał Przemek było przerażające.
-Może chcesz się przejść? Bo widzę, że coraz gorzej z tobą.- spytał Kuba.
-Wszystko w porządku, tylko po prostu dawno nie piłam i dziwnie się z tym czuję.- Blanka bawiła się włosami, żeby ukryć trudności z panowaniem nad własnym ciałem.- No ale dobrze, możemy się przejść.
Mimo że było to dość trudne, dziewczynie udało się wstać bez niczyjej pomocy. Nad Wisłą było naprawdę bardzo dużo młodych ludzi, koniec matur i dobra pogoda sprowadził tu wielu amatorów plenerowych imprez. Słońce chyliło się ku zachodowi odbijając swoje promienie na wodzie, wokół dało się słyszeć śmiechy i krzyki.
Blanka i Kuba wyszli na ścieżkę wiodącą przez kilka większych drzew, która ciągnęła się wzdłuż rzeki. Po drodze mijało ich kilku rowerzystów.
-Więc może wrócimy do naszej rozmowy?- zagadnął chłopak.
-Posłuchaj mnie, nie rozmawialiśmy przez kilka miesięcy, naprawdę trudno jest mi wyobrazić sobie, ze teraz może być pomiędzy nami..- zawahała się.- cokolwiek. Daj mi czas, porozmawiajmy, powiedz co się działo u ciebie, co robiłeś?- Blanka uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Hmm.. no to z tych ciekawszych rzeczy to zdobyłem uprawnienia ratownika na basenie.
-Och, super, gratuluję.- pochwaliła dziewczyna.
-Tak i pewnie nie zauważyłaś, ale miałem w tym roku naprawdę niezłe stopnie.- Kuba zaśmiał się. Kiedy byli ze sobą to Blanka pomagała mu w nauce, gdyby nie ona, możliwe, że nawet nie ukończyłby pierwszej klasy.
-Niestety, nawet swoimi się nie przejmowałam za bardzo a co dopiero czyimiś.
-A więc jak już jesteśmy sami, to może powiesz mi w końcu dlaczego tak się zachowywałaś przez ten rok?- spytał Kuba i przystanął patrząc na Blankę przenikliwie.
Dziewczyna zawahała się.
-To nie jest takie łatwe. Wiesz.. to nic konkretnego, ja po prostu..- nie wiedziała jak powiedzieć to o czym myślała, więc rozłożyła ręce.- miałam problem ze sobą.
-Ale jak to ze sobą?- Kuba zbliżył się do niej o krok. Dzieliło ich w tej chwili kilkanaście centymetrów.
Blanka nic nie odpowiedziała tylko patrzyła w jego niebieskie oczy zszokowana nagłą potrzebą bliskości jaką wywołał alkohol. Tą krępującą ciszę przerwał dźwięk dzwonka, kiedy mijał ich jakiś rowerzysta. Para przestraszona odskoczyła od siebie, Kuba zaczął się śmiać.
-Jak jesteś blisko to wariuje.- Położył dłoń na karku i przymknął oczy.- To powiedz mi jakie problemy ze sobą?
-Nie wiem, Kuba, naprawdę nie wiem.- Blanka popatrzyła w ziemię i zaczęła kopać butem dziurę.
Chłopak znów podszedł do niej i złapał ją pod brodę, tak, żeby spojrzała mu w oczy.
-To nie ma znaczenia. Zapomnimy o tym co się działo przez te kilka miesięcy. Proszę cię, wróć do mnie. Jesteś dla mnie najważniejsza.
Blanka była przerażona, ich usta dzieliło kilka centymetrów. Żar rozlał się po jej ciele.
-Kuba, ja..- nie dokończyła bo w tej chwili chłopak się pochylił i ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Kuba wplótł palce w jej włosy przyciągając ją bliżej siebie, Blanka mimo zdziwienia nagłym wybuchem namiętności przywarła do niego całym ciałem i napawała się jego zapachem i smakiem. Tym za czym tak bardzo tęskniła i do czego nie potrafiła przyznać się sama przed sobą. Była przerażona.
Gdy tylko po długiej chwili oderwali się od siebie, oboje na policzkach mieli rumieńce, Kuba chciał złapać ją za rękę, ale Blanka cofnęła się.
-To nie powinno się wydarzyć.- szepnęła.
-Co? Dlaczego? Ja właśnie uważam, ze tak powinno być. Chce być z Tobą i wiem, ze ty też tego chcesz.- Kuba wyglądał na zdesperowanego.
-Proszę cię.. wracajmy.- W oczach Blanki zaszkliły się łzy, nad którymi nie umiała zapanować. Tak dawno nie miała takiego uczucia, ale wiedziała, że musi wracać nad Wisłę, tam może wszystko wróci do normy.
Po drodze żadne z nich już się nie odezwało.
-Gdzie wy byliście tyle czasu?- Sabina wyraźnie upojona trunkami patrzyła na nich podejrzliwie.
-Chcieliśmy się tylko przejść, bo już słabo się czułam.- Blanka nigdy nie umiała kłamać.
-Taaa, jasne. Ale dobra nie wnikam. Dawaj Przemek, lej.- Ruda klasnęła w dłonie.
Po kilku godzinach z Blanką było już naprawdę źle. Sytuacja, która miała miejsce na spacerze z Kubą tylko motywowała ją do utraty świadomości. Wmówiła sama sobie, ze nic takiego się nie wydarzyło.
-Może czas już na wodę? Albo samego Sprita?- Kuba widząc co dzieje się z Blanką nie ukrywał niepokoju.
-Oj prestań, bardzo dobrze się czuuje.- Blanka przymknęła jedno oko, zeby lepiej go widzieć. Zegarek pokazywał godzinę dziewiętnastą. Siedzieli tu już przeszło trzy godziny, większość osób była pijana, byli głośni i niczym się nie przejmowali.
-Chodź, zabieram cię do domu.- Kuba wstał i wyciągnął rękę do Blanki.
-Nie idzę do ciebie. Mam swój domek pzecież.
-Nie chce cię zabrać do siebie. Pomogę ci dostać się do twojego domu.
-Aaaaa.. no to chyba ze tak. To weź mnie pooodnieś.- Kuba złapał ją pod ręcę i postawił na nogi.
-Kurce, świat wiruje.- Blanka zakryła głowę rękami.
-Domyślam się.
Zebrał wszystkie rzeczy dziewczyny i włożył do jej torby, następnie złapał ją za rękę, aby pomóc jej utrzymać równowagę.
-Na razie wszystkim, jadę do domku, bo mi już cieższszkawo jest.- Blanka wybuchnęła śmiechem dziwiąc się, ze ma aż takie problemy z wymową. Wszyscy pożegnali ją krzykami, jak to zwykle bywa i dziewczyna niesiona wręcz przez Kubę wyszła z plaży.

Rozdział 5

-Oglądałaś dziś rano może wiadomości?- Spytała Joanna stawiając talerz rosołu przed córką.
-Nie, a coś się stało?
-Dwa dni temu w tym nowym hotelu na Wawelskiej zdarzył się dziwny wypadek.- Matka usiadła naprzeciwko Blanki popijając herbatę.- Właściwie to nawet nie był wypadek, tylko zabójstwo. Rano jedna z pokojówek znalazła młodą dziewczynę przywiązaną do łóżka, miała tylko siedemnaście lat.. Podobno wyglądało to jak rytuał jakiejś sekty, czy coś takiego.. W wiadomościach nie mówili za dużo.
Blanka zmarszczyła brwi.
-Nie wiedzą kto to zrobił?
-Nie, własnie to jest najdziwniejsze.
-Niemożliwe. Przecież są kamery, a poza tym pracownicy hotelu na pewno coś widzieli.
-Telewizja nie poda za dużo informacji, jedyne co powiedzieli, to, że trwa dochodzenie w tej sprawie.- Joanna popatrzyła na córkę.- Nie chce, żebyś wychodziła sama po zmroku, może to jakiś seryjny zabójca, nigdy nie wiadomo.
-No wiem, wiem.. Ale dziwna sprawa, ciekawe o co chodziło. W sumie to całkiem niedaleko od nas, może nawet mijałam tego zabójcę na ulicy.- Blanka zamyśliła się.
-Nawet tak nie mów. A teraz koniec tematu, jedz, bo ostygnie.

***

Noc była ciepła, zbyt ciepła jak na kwiecień. Dookoła panowała cisza, nie słychać było nawet najmniejszego szmeru. Olivier przechadzał się między nagrobkami jakby nie było w tym nic dziwnego, niczym na normalnym spacerze. Cmentarz na Bródnie był jednym z większych w Europie, lubił to miejsce, bo stąd wszędzie było blisko. Po kilkudziesięciu minutach napawania się otaczającą go śmiercią doszedł wreszcie do celu.
Stał przed wielkim grobowcem, który na tle okolicznych pomników wyglądał jak mały domek, gdyby  nie okolica, mógłby uchodzić nawet za uroczy. Wnętrze było ukryte za metalowymi drzwiami, które zamknięte były na zamek. Aza złapał za klamkę, która po sekundzie miała temperature rozżarzonego węgla, jednak na chłopaku nie robiło to wrażenia. Zamek uległ Olivierowi bez protestu, wiec ten wszedł do środka grobowca w którym panowała nieprzenikniona ciemność.
Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły po jego lewej stronie zapaliła się pochodnia, po kilku sekundach kolejna, dwa metry dalej i kolejna, ukazując długi, wymurowany korytarz prowadzący w dół. Po przejściu stu metrów doszedł do niezbyt stromych schodów, zbudowanych z czarnego marmuru, które, gdyby nie wyjątkowo dobry wzrok Oliviera, były niewidoczne.
Po kilku minutach drogi marmur zmienił się w miękki dywan, a korytarz rozchodził się coraz szerzej, aby wreszcie utworzyć owalny pokój oświetlony licznymi pochodniami. Po prawej stronie stało duże, masywne biurko, które wyglądało jakby wykuto je ze skały. Stała za nim wysoka, młodo wyglądająca kobieta o płomienno rudych włosach. Szeroko się uśmiechała, odkładając dokument, które własnie wypełniała. Za nią znajdowała się szafka, która zajmowała kilka metrów kwadratowych, była naprawdę ogromna. Składała się z dziesiątek szuflad podpisanych małymi karteczkami, lecz w mroku nawet świetny wzrok Oliviera nie mógł ich odczytać.
-Dobranoc, czym mogę służyć?- Spytała kobieta, jeszcze zanim Olivier podszedł do jej biurka.
-Cześć, nie znam cię, chyba jesteś tu nowa.- Aza oparł się o biurko i uśmiechnął się szeroko.
-Tak, pracuje tu dopiero od dziesięciu lat.- Recepcjonistka oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.-Pana nazwisko?
-Oczywiście, że tak, inaczej bym cię zapamiętał.-Olivier nachylił się do kobiety i szepnął.- Olivier Aza.
Rozmówczyni natychmiast podniosła wzrok i przełknęła ślinę, w tej chwili zgubiły ją rubinowo zielone oczy, w których w jednej chwili pojawił się strach.
-A Ty jak masz na imię?- Zagadał Aza, chcąc przerwać krępującą ciszę.
-Astaroth.- Szepnęła kobieta i oddaliła się do jednej z szuflad, uważnie ją przeszukując.
-No tak, te rude włosy są dość charakterystyczne. Imię po babce?
-Tak, znał pan moją babkę?
-Oczywiście, jaki facet nie chciałby poznać demona pożądania?- Olivier zaśmiał się i rozejrzał. Nie czekając na odpowiedź zadał kolejne pytanie.- Wiesz może już dlaczego tu jestem?
-Chwileczkę.
Astaroth położyła na biurku masywną teczkę i wyjęła z niej plik dokumentów.
-Mam. Dziewięćdziesiąta dziewiąta noc roku dwa tysiące piętnastego nowej ery, Olivier Aza ma się stawić u Hakaela, gdy księżyc świecił będzie na północy, znajdzie on drogę do groty bez błądzenia. Gdy się zjawi Czarny Strażnik u Siódmego Anioła Upadłego, odpokutuje swe zachowanie za bramą Miasta Wiecznego.- Przeczytała kobieta i popatrzyła na Oliviera przepraszającym wzrokiem.
Aza starał się przybrać obojętną minę, ale mimo tego zmarszczył nos.
-No dobra, więc wszystko jasne. Czeka mnie po prostu dobra zabawa.
-Powodzenia panie Aza.- Pożegnała Astaroth chłopaka nim ten zniknął w jedynych drzwiach w owalnym pokoju.
Gdy tylko Olivier przekroczył próg ogarnął go powiew zimnego powietrza, temperatura spadła o jakieś trzydzieści stopni, a na ścianach ciemnego korytarza można było zauważyć szron. Jego drogę wciąż oświetlały pochodnie, jednak ich światło nie było tu aż tak wyraźne. Droga była wyjątkowo nieprzyjemna, ponieważ szerokość wąskiej trasy nie przekraczała metra. Na końcu drogi znajdował się długi hol z dziesiątkami drzwi, nad każdymi świeciła się lampka czerwonego koloru, tylko nad szóstymi po prawo od Oliviera, można było zobaczyć jarzącą się zieloną barwę. Zabawne, pomyślał Aza. kiedy ostatni raz tu był, stał tu mały Sfinks, który po odgadnięciu zagadki zdradzał do których drzwi trzeba się udać, aby odnaleźć swój cel. Dziś było to dużo łatwiejsze, życie na ziemi poszło do przodu z technologią, więc świat pod powierzchnią nie mógł odmówić sobie tego samego.
Po przejściu przez drzwi temperatura uległa ogromnej zmianie, para gorąca buchnęła w zmarźniętą skórę Oliviera i zaparła mu dech. Jego oczom ukazała się wielka sala, której sklepienie niknęło w mroku. Kolumny podtrzymujące dach stały w dwóch rzędach, a pośrodku pomieszczenia znajdował się masywny tron, zrobiony z żelaznych prętów, które wiły się i skręcamy pod różnymi kątami.
Na tronie siedział rosły mężczyzna, posturą nieprzypominający przeciętnego ludzkiego ciała. Miał około trzy metry wysokości, długą brodę sięgającą klatki piersiowej, małe czarne oczy zapadnięte i prawie niewidoczne pod krzaczastymi brwiami czarnymi jak węgiel. Na plecach zarzucił sobie czerwoną niczym krew pelerynę. U podnóży ogromnego tronu leżał kasztanowy gryf, o ostrych jak igły pazurach i długim zakrzywionym dziobie. Spał spokojnie, nie otwierając oczu, dopóki Olivier nie zbliżył się na odległość pięćdziesięciu metrów. Wtedy bystre, żółte oczy przeszyły potencjalnego wroga, w jednej chwili zwierze wstało i rozłożyło skrzydła, robiąc niesamowite wrażenie na przybyszu.
Olivier przystanął na chwile i popatrzył niepewnie, nie chciał mieć na ciele odznaczeń po tych szponach.
-Spokój bestyjko, jeszcze nie teraz.- Warknął mężczyzna na tronie. Jego głos w niczym nie przypominał ludzkiego i trzeba było się uważnie wsłuchać, aby dojść do tego, co właśnie powiedział.
Olivier podszedł na odległość mięć metrów od tronu i przyklęknął na prawym kolanie. Przy trzymetrowym Upadłym wyglądał jak zabawka.
-Hakaelu, władco siódmego piętra Piekieł. Przybywam, aby odbyć karę, którą z pewnością mi przekażesz, za me teoretycznie złe czyny.
-TEORETYCZNIE?!- ryknął Hakael.- Teoretycznie to ty możesz być najlepszym Czarnym Strażnikiem, więc nie drwij ze mnie, bo kara może być jeszcze gorsza niż przewidywałem.
-Przepraszam, po prostu chciałbym prosić o wyjaśnienia. Niech najłaskawszy mi powie co takiego zrobiłem.- Nie dało się nie słyszeć ironii w głosie Azy, ale na szczęście Upadły puścił to mimo uszu.
-Osiem zabójstw młodych kobiet w ciągu miesiąca w jednym mieście. To zaburza granice dobra i zła, a wiesz, ze mamy czasy pokoju i nie potrzebujemy problemów tylko dlatego, że głupi, młody Strażnik postanowił się zabawić!- Hakael z każdym słowem podnosił głos, tak, ze ostatnie zdanie było kolejnym rykiem.
Gryf przy nodze Upadłego stawał się coraz bardziej niespokojny, przebierał łapami w miejscu niecierpliwiąc się.
-Ja..- Olivier nie wiedział co powiedzieć.- One same się o to prosiły.
-Same?! SAME?!- Hakael wstał, a Olivier mógłby przysiąść, ze z jego nozdrzy buchnęły płomienie, obsypując iskrami jego długą brodę, jednak nie podpalając jej.
-Już niejednokrotnie mieliśmy z tobą problemy. To, że jesteś potomkiem takich, a nie innych demonów nie oznacza, ze krew musi ci dyktować co masz robić. Podlegasz mojej dyktaturze i nie życzę sobie więcej takiego zachowania. Skazuje cię na miesiąc doglądania dusz w Wiecznym Mieście.- Na te słowa Olivier jęknął.- A potem czeka cię specjalne zadanie na ziemi. Słyszałeś już pewnie, że przyszła na świat?
Aza przełknął głośno ślinę. Nie potrzebował pytań, wiedział o kim mówi Upadły.
-Słyszałem jakieś piętnaście lat temu. W tym roku chyba będzie miała już około dziewiętnastu lat.
-Taaak.- Hazael zaczął masować sobie skronie.- Powoli zaczynają ją odnajdywać, z dnia na dzień jest coraz gorzej. Biali zaczynają świrować, zresztą nasi też, wiadomo.. to nigdy nie powinno się wydarzyć, a jednak..
Nastała chwilowa cisza, której Olivier nie ważył się przerwać.
-Dlatego to będzie druga część kary, musisz ją odnaleźć i zająć się tym. Nie możesz pozwolić, aby zaginione dusze ją dręczyły, tym bardziej demony, a wiemy, że są one od nas, więc Biali nie mogą nic z tym zrobić. Gdyby tylko pozwolili ją zabić.. ale nie, uparli się i mówię ci jak tu siedzę, że ta dziewczyna przyniesie więcej kłopotów niż pożytku.
Olivier pokiwał głową z entuzjazmem, zdecydowanie zgadzał się z Upadłym, już dawno powinni się jej pozbyć.
-A teraz Herbert zaprowadzi cię do Wiecznego miasta.
-Herbert?- Aza nie udawał zdziwienia.
-Moja bestyjka- Hakael szeroko się uśmiechnął.- Idź za nim, zobaczymy się za kilka miesięcy i opowiesz mi o swoich postępach z Bendis.
-Oczywiście, czterech dobrych faz..
-W księżyca jasny blask.- Dokończył Upadły, kiedy Olivier znikał w ciemności za nim.

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 4

-Dzień dobry Blanko, miło cię widzieć.- Pan Szulc wstał i uścisnął rękę dziewczyny.
-Dzień dobry.- Odpowiedziała zdecydowanie mniej entuzjastycznie pacjentka.
-Usiądź proszę.- Wskazał ręką na skórzany fotel przed masywnym, dębowym biurkiem. Sam usiadł po drugiej stronie składając dłonie w piramidkę.- Dawno nie mieliśmy okazji rozmawiać, więc powiedz mi co się stało, że jednak postanowiłaś do mnie zawitać?- Uśmiechnął się pod wąsem.
-Nie ja postanowiłam tylko moja matka, wie pan przecież, że jak dla mnie to bez sensu. I tak nikt nie może mi pomóc, strata czasu i pieniędzy.
-Ja jestem właśnie od tego, żeby ci pomóc, mój zawód właśnie na tym polega. Pragnę rozwiązywać problemy takich zagubionych ludzi jak ty.- Na te słowa Blanka przewróciła oczami. Może nie było to zbyt grzeczne, ale nie potrafiła się powstrzymać, ta sytuacja była wystarczająco irytująca.- A więc przejdźmy do rzeczy, lepiej ci się sypia w ostatnim czasie?
-Chce pan wiedzieć czy leki pomagają? Ach tak, mama często mnie nimi faszeruje, dziękuję.- Nie dało się nie wyczuć sarkazmu w głosie dziewczyny.- Śpię po nich jak zabita.
-Pytałem raczej czy zdarzają ci się jeszcze te napady lęków w nocy?
-Tak.
-Starasz się uwierzyć, że to tylko twoje urojenia?
-Tak.
-A kiedy zażywasz leki nasenne, czy paraliże się pojawiają?
-Nie.
-Jak myślisz, dlaczego wtedy ich nie ma?
-Bo naćpany człowiek zawsze ma łatwiej.- Blanka wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
-Przecież wiesz, ze to nie są narkotyki, tylko przebadane przez farmaceutów tabletki, które ułatwiają zaśnięcie, nie powodują żadnych halucynacji i skutków ubocznych.
-Pan tak myśli, ale jak dla mnie to takie same narkotyki jak wszystkie inne. Biorę jedną tabletkę i nie mogę zapanować nad organizmem, chce powiedzmy wyjść na spacer, ale się nie da, nie mogę normalnie funkcjonować i nie jestem sobą. Jak pan myśli co to jest?- Lekarz już chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna niezbyt grzecznie uciszyła go gestem dłoni.- Tak, to bycie naćpanym.
-Posłuchaj, twoje nastawienie ma poważny wpływ na to co się dzieje w twoim życiu. Gdybyś tylko pozwoliła sobie pomóc i dopuściła do siebie myśl, że wszystko złe, co w twoim mniemaniu cię otacza jest wytworem twojego umysłu, wszystko zaczęłoby się układać. Powinnaś starać się walczyć sama ze sobą, bo tylko to przyniesie ukojenie.
-Niech pan mnie posłucha, ja naprawdę nie chce znów się powtarzać, ale za każdym razem jak tu przychodzę odnoszę to samo wrażenie. Pan mnie ma za nienormalną, a wszystko ze mną w porządku, tylko jakieś..- Tu Blanka narysowała rękami falujący kształt w powietrzu.- Jakieś coś mnie prześladuje. Nie wiem dokładnie dlaczego i co dziwne ostatnio jakieś nowe akcje były, trochę się zmieniło, ale myślę, że niedługo się dowiem o co chodzi. Bo to się zbliża.
Pan Szulc złapał głęboki wdech i ze świstem wypuścił powietrze. Odniósł wrażenie, że stan Blanki się pogarsza, a naprawdę nie chciał wysyłać tej młodej dziewczyny do szpitala psychiatrycznego, to raz i na zawsze zmieniłoby jej życie.
-Co się zbliża? I o jakich, jak to nazwałaś akcjach mówisz?
-Sama nie wiem co, wiem tylko, ze to będzie złe.- Po tych słowach Blanka zamyśliła się i spojrzała na swoje dłonie, które zacisnęły się w pięści. Naprawdę nie wiedziała co dzieje się w jej życiu, chciałaby żeby przebiegało normalnie, jak każdej nastolatki, ale czuła, ze nic już nie będzie jak kiedyś. W tej chwili nawet sama przed sobą nie umiała sprecyzować co ma na myśli, jej umysł otaczały ciemne barwy, jakby dla niej całą dobę trwała noc.
Po upływie kilku minut, kiedy psychiatra zrozumiał, że Blanka nic więcej nie doda przerwał jej rozmyślania.
-Więc nie chcesz mi powiedzieć co się wydarzyło w ostatnim czasie?
-Powiem tak, nie chce pan tego usłyszeć, bo to brzmi jak z durnego i naprawdę kiepskiego horroru. Gdybym ktoś próbował mi coś takiego wmówić, pewnie wzięłabym go za czubka.- Blanka zaśmiała się histerycznie.
-Jednak ja nalegam, abyś mi o tym opowiedziała. Nie wezmę cię za czubka, nie martw się.- Pan Szulc starał się przybrać przyjazny wyraz twarzy.
-Hmm.. Sama nie wiem jak to wytłumaczyć i w ogóle jak to opisać. Mam po prostu wrażenie, że ktoś cały czas mnie obserwuje, nie zawsze jest to pojedynczy.. Kurcze, sama nie wiem jak to nazwać, obserwator? Czasami cały tłum mi się przygląda, tych obserwatorów w sensie. Nie widzę ich, ale czuje, wiem, że są gdzieś i na mnie czekają. Ostatnio nawet napisali u mnie w pokoju na szybie słowa pomóż nam. Zawsze lubiłam horrory, więc wiem, że to nic dobrego. No i ostatnio słyszałam głosy..- Dziewczyna spojrzała na psychiatrę robiąc dziwny grymas. Zrozumiała co własnie powiedziała i nawet dla niej brzmiało to niepokojąco.
-Jakie głosy? Często to się powtarzało?
-Raz, to właściwie był szept. Głupio to brzmi, wiem o tym, ale ktoś powiedział do mnie na ucho, ze muszę kochać noce. Absurd.- Aby dodać swojej wypowiedzi trochę nonszalancji, Blanka rozparła się wygodnie w fotelu i uśmiechnęła się.
Pan Szulc zanotował coś w swoim skoroszycie z dokumentami tak, aby dziewczyna tego nie widziała.
-Rozumiem. Zdarzyło się to w jakiś specjalnych okolicznościach?
-Nie, byłam w szkole, ludzie się na mnie pchali w szatni, wszystko było bardzo chaotyczne, ale ten szept.. Wyraźnie go usłyszałam, wybił się z tego chałasu.
-Nie pomyślałaś, ze może był to ktoś z twoich znajomych? Ktoś chciał na przykład zrobić sobie żarty?
Blanka prychnęła.
-Tak i nagle mówi coś takiego. Bzdura, nikt nie wie o tym co się dzieje ze mną nocami, to niemożliwe.
-A jednak jest taka szansa, musimy wziąć to pod uwagę.
-To niech pan bierze jak chce, ja tam swoje wiem.- Może nie działało to na korzyść dziewczyny, ale jej charakter kazał jej bronić swojego zdania.- Budzi to wiele wątpliwości, ale ja jestem pewna, że to nie był przypadek.
-No dobrze, rozumiem. A powiedz mi proszę jak układają się twoje relacje z rówieśnikami? Skorzystałaś z mojej rady?
-Chciałam, naprawdę chciałam spróbować, ale gdy tylko czułam, że może spotkam się z kimś, czy pójdę na jakąś imprezę, nagle dochodziłam do wniosku, że wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają to idioci.
-Blanko, uwierz mi, na pewno nie wszyscy. Przecież kiedyś miałaś koleżanki, sama mówiłaś, że uwielbiałaś się z nimi widywać.- Pan Szulc starał się mówić spokojnie i miło, jednak dziewczyna czuła przypływający napad złości.
-Miałam, dopóki mnie nie zostawiły. Nie chce o tym gadać.
-Powinnaś rozmawiać, to ułatwi i mi i tobie zrozumienie problemu. Pomogę ci go zniwelować, tylko musisz mi na to pozwolić.
-Jejku! Zawsze pan tak mówi i co się dzieje?! Nic, jest tylko gorzej! Mam tego dość. I tak nikt mnie nie rozumie i już nie zrozumie, jestem sama. Tego nie da się opanować, noc nadejdzie, chociażbym nie wiem ile świateł zapaliła nie zatrzymam nadejścia tej cholernej ciemności.- Dziewczyna wstała z fotela i rozejrzała się dookoła zdziwiona nagłym wybuchem.- Idę do domu. Byłam u pana pół godziny, więc zostawiam pięćdziesiąt złotych i do widzenia.
-Blanka poczekaj chwilę, usiądź.- Mężczyzna starał się zatrzymać pacjentkę, ale ta już była przy drzwiach i nie zwracając uwagi na jego słowa wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami. Recepcjonistka w holu popatrzyła na nią ze strachem z nad komputera. Blanka mruknęła coś na pożegnanie i w pośpiechu się oddaliła. Na parkingu czekał na nią dziesięcioletni ford mondeo, który należał do jej rodziców, ale czasami zdarzało jej się nim jeździć. Gdy tylko usiadła za kierownicą, oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy. Złość powoli ją opuszczała, zastąpiona spokojem i pustką. Spojrzała na zegarek, który wskazywał czternastą trzydzieści. Była sobota. Blanka nie miała żadnych planów na weekend co właściwie stało się w jej życiu rutyną. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur przypominając o nadejściu wiosny, to była idealna pogoda, żeby iść na spacer.
Dziewczyna odjechała spod przychodni i wjechała na główną ulicę. Warszawa jak zwykle była zatłoczona, samochody pchały się z każdej strony i każdy się spieszył. Mimo ładnej pogody nikt nie pomyślał o spędzeniu tego dnia z rodziną na powietrzu, większość ludzi marzyła jedynie o spacerze po centrum handlowym szukając czegoś, czego inni będą zazdrościli. Głupi ludzie, cholernie głupie miasto, pomyślała Blanka.
Po jakiś dwudziestu minutach zaparkowała przed Teatrem Narodowym, mimo że był to dla wielu ludzi dzień wolny od szkoły czy pracy jakiś cudem udało jej się znaleźć wolne miejsce i zostawić samochód. To był jeden z cieplejszych dni od początku tego roku, więc Blanka zostawiła skórzaną kurtkę w samochodzie, decydując się na miękki, czarny sweterek. Po jakiś pięciu minutach spaceru była przy kolumnie Zygmunta. W tym miejscu jak zawsze krążyło wiele par i rodziców z dziećmi, którzy wyszli na obiad lub byli już po nim i pragnęli odpocząć. Po placu unosiły się różne dźwięki, od śpiewu, przez akordeon i delikatne nuty jazzu z jednej z restauracji. Warszawska starówka charakteryzowała się też dużym zróżnicowaniem językowym, rzadziej można było usłyszeć język polski niż francuski czy angielski. Idealne miejsce na romantyczny spacer, tylko najpierw trzeba mieć z kim na niego iść, pomyślała Blanka.
Przechodząc między wąskimi uliczkami czuło się zapach gofrów, pizzy i wszystkich innych potraw, które chętnie spożywali turyści. Gwar ludzkich rozmów cichł w kilku alejkach położonych na uboczu i powracał na placach, które przypominały małe ryneczki. Ptaki śpiewały szczęśliwe z powodu pierwszych promieni słońca, niestety nie można było opędzić się też od gołębi, których Blanka wręcz nienawidziła. Pełno ich wszędzie i tylko żebrzą o kawałek chleba, a do tego wszystkiego jak będziesz miał pecha to jeszcze zostawią ci niezbyt przyjemny prezent na głowie.
Kiedy tylko dziewczyna doszła do swojego ulubionego miejsca w tej części Warszawy ucieszyła się, że wszystkie ławki były wolne i będzie mogła choć chwile posiedzieć i pomyśleć. Z tego miejsca rozpościerał się piękny widok na Stadion Narodowy i most Poniatowskiego. Na Wiśle rozpoczęły swoją pracę małe stateczki dla turystów. Blanka usiadła wygodnie i założyła okulary przeciwsłoneczne. Nikogo nie było w pobliżu, właściwie to wydawało jej się dziwne, ponieważ przeważnie przychodziło w to miejsce wiele osób, jednak nie dziś, no trudno. Po dwudziestu minutach patrzenia na wodę i przeciwny brzeg rzeki, wciąż nikt się nie pojawił. Blanka stwierdziła, ze może to dobrze, przynajmniej ma szansę pobyć sama ze sobą, nikogo teraz nie potrzebuje. Jednak poczuła gdzieś w głębi siebie jakiś dziwny niepokój. Przymknęła na chwilę oczy i oddychała głęboko. W tej chwili usłyszała, że ktoś siada na jej ławce, więc szybko otworzyła oczy i spojrzała na starszą kobietę w czarnej spódnicy i granatowym grubym swetrze. Wyglądała na jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat, była blada, a siwe i z pewnością długie włosy spięła w kok na czubku głowy. Patrzyła przed siebie.
Blanka poczuła przypływ adrenaliny, może była to zwykła, starsza pani, ale dlaczego nie usiadła na dwóch wolnych ławkach obok? Dziewczyna przełknęła ślinę i wytarła dłonie o spodnie, które w zadziwiająco szybkim tempie zrobiły się mokre od potu.
-Pięknie tu prawda?- Spytała starsza kobieta, niskim głosem, który zupełnie do niej nie pasował.
-Tak, bardzo ładnie.- Blanka czuła narastający niepokój. To tylko samotna pani, która nie ma z kim rozmawiać, powtarzała sobie w duchu.
-Ale nie tak ładnie jak nocą, mam rację?- Kobieta wciąż na nią nie patrzyła, Blanka rozglądała się wokół szukając jakiegoś ratunku, który nie nadchodził.
-Nie wiem, nie bywam tu nocami.
Na szczęście w tej samej sekundzie zadzwonił jej telefon komórkowy, dziewczyna rzuciła się na poszukiwanie go w torebce tak jakby od tego zależało jej życie.
-Kłamiesz Bendis.- Szept przypominający warknięcie rozległ się jakiś centymetr od jej ucha, tak, że czuła gorący oddech na swojej skórze. Dziewczyna odskoczyła przerażona, ale gdy tylko spojrzała na ławkę nikogo na niej nie było, była zupełnie sama.
-Halo? Proszę pani?- Czuła się jakby mówiła w próżnie, wiedziała, ze nikt jej nie odpowie, a jednak miała nadzieje, że kobieta za chwile wyjdzie zza krzewów i wyjaśni to wszystko. Telefon wciąż dzwonił w torebce, po kilku sekundach Blanka zdołała go odnaleźć trzęsącymi się rękami. To była jej mama.
-Halo?- Odebrała roztrzęsiona.
-Halo, Blanka? Gdzie ty jesteś? Jest prawie czwarta, zaczynałam się o Ciebie martwić.- Joanna w ostatnim czasie stała się wyjątkowo nadopiekuńcza, zawsze bała się o swoje dziecko, ale prawdopodobna choroba córki tylko zwiększyła jej lęki.
-Nic mi nie jest mamo, wpadłam na chwile na starówkę, jestem na spacerze, ale właśnie miałam wracać.- Dziewczyna ruszyła w stronę jednej z alejek.
-Jak było u pana Szulca wszystko w porządku?
-Tak, porozmawiamy jak wrócę, na razie.- Zanim Joanna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Blanka już się rozłączyła. Szła szybkim krokiem co chwila oglądając się za siebie. Nie wiedziała co właściwie się wydarzyło i kim była tamta kobieta, wiedziała tylko, że to nie był przypadek, wszystko miło jakiś cel. Pewnie to jeden z obserwatorów, pomyślała. Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła łączyć wszystkie fakty i tworzyć własną wersje świata z nadprzyrodzonymi obserwatorami, którzy jak widać potrafią znikać i pisać na oknach, wiedziała tylko, ze już jej nie zostawią.
Gdy tylko zobaczyła swój samochód w pośpiechu wsiadła do niego i zamknęła wszystkie drzwi od środka. Przekręciła kluczyk w stacyjce, a dźwięk dobrze znanego silnika przyniósł trochę otuchy. Jeszcze jedna kwestia nie dawała jej spokoju.
-Kim do jasnej cholery jest Bendis?

Rozdział 3

-Mamo, mamo błagam cię, pomóż mi.- Blanka wypadła z pokoju z krzykiem, chciała uciekać z tego domu, wybiec i nigdy więcej nie wrócić.
-Co się stało?! Blanka co się stało?!- Joanna ruszyła w stronę córki, złapała ją za ramiona, aby ta na chwile się uspokoiła.
-Na szybie, u mnie w pokoju..- Szloch wstrząsną jej ciałem. Wtuliła się w ramiona matki i pozwoliła łzą płynąć. Nie pamiętała kiedy ostatni raz przez przymusu przytulała się do matki, to było tak dawno temu. Kiedyś, kiedy jeszcze nie wiedziała co to chorobliwe napady lęku i paraliże nocne, kiedy jeszcze nie myślała, że coś ją prześladuje, wtedy miała dobry kontakt z matką. Teraz wszystko się zmieniło, ich relacje ograniczył się do wymiany kilku zdań dziennie i to tylko tych najpotrzebniejszych.
-Już cicho, cicho maleńka, jestem przy tobie, nie płacz już.- Matka głaskała ją po plecach. Była naprawdę zszokowana, ale chyba jeszcze bardziej przerażona. Blanka tym zachowaniem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że dzieje się coś złego.
-A więc powiedz mi spokojnie, co się stało?- Joanna złapała ją za podbródek tak, że córka musiała na nią spojrzeć. Jednak dziewczyna nie powiedziała ani słowa, tylko złapała matkę za rękę i przyciągnęła do swojego pokoju.
Już na progu Blankę zalał zimny pot. Znów wyjdzie na nienormalną, rodzice znów wyślą ją na terapię i każą brać leki na nerwice.W tej chwili sama nie wiedziała, czy to było przewidzenie czy prawda. Jestem wariatką czy nie? Na szybie nic nie było, tylko mlecznobiała para. Bez napisu.
-Jeszcze przed chwilą to tu było, kilka sekund.. Nie wiem o co chodzi, nie wiem.- Dziewczyna mamrotała pod nosem i przysiadła na brzegu łóżka tępo patrząc w ścianę. Ostatnio dziwne sytuacje zdarzają jej się coraz częściej, kiedyś nie było aż takiego nasilenia. Gdy pierwszy raz dostała paraliżu nocnego myślała, że to kwestia przemęczenia, przynajmniej tak wyczytała w internecie. W tym czasie mało sypiała, większość czasu poświęcała nauce i znajomym, noce zawsze były za krótkie. Dlatego też postanowiła to naprawić, zaczęła skupiać się wyłącznie na sobie, spać po osiem godzin, zdrowo się odżywiać i nie stresować. Jednak to nie przynosiło efektów, jej osobiste horrory powtarzały się codziennie.
-Połóż się może na chwile, ja zaraz przyjdę do ciebie z obiadem.- Joanna wyraźnie strapiona wyszła  z pokoju córki.
Blanka posłusznie zrobiła to co nakazała jej matka, zakryła głowę kołdrą i oddychała płytko. Po dwóch minutach Joanna wróciła z obiadem w którym znajdowały się leki nasenne przepisane przez lekarza. Dziewczyna dobrze o tym wiedziała, czuła gorzki posmak na języku wymieszany z ziemniakami, jednak nie odezwała się, uznała, że tym razem potrzebny jest jej taki obrót sprawy. Po skończonym posiłku odstawiła talerz i padła na poduszkę pozwalając ciemności zalać jej świat w błogim śnie bez żadnych obrazów.

***

Olivier Aza pił drinka w jednym z warszawskich barów. To była chłodna i mokra noc, deszcz padał bez przerwy od kilku godzin, temperatura sięgała trochę ponad dziesięć stopni Celsjusza. Strasznie zimno, ale dzięki temu jak przyjemnie, pomyślał Olivier. Przeważnie ludzki świat wydawał mu się nie do zniesienia, obrzydliwy, jednak przy takiej pogodzie mógł choć na chwile zapomnieć, że otacza go ta nędzna rasa i udawać, że jest w dużo milszym miejscu, gdzie nie ma życia, a wszystko pokrywa ciemność. Smak whiskey rozlewał mu się na języku przynosząc wspomnienia ostatniego pobytu na Ziemi.
Kilka lat po Wielkich Wojnach, jak nazywają to ludzie, pojawił się tu z bardzo przyjemną misją. Dusze zmarłe w trudnych dla ziemi latach, ze względu na przytłaczającą ilość nie mogły odnaleźć drogi do Nieba- lub Piekła- co mu się zdecydowanie bardziej podobało. Więc Aza z kilkoma innymi Czarnymi Strażnikami zajął się tymi drugimi duszami. Pierwsze należały do Białych, czyli nędznych i nic niewartych Aniołów, a przynajmniej tak nazywał ich Olivier. Bawiła go waleczność ludzkiej rasy nawet po śmierci, zawsze kiedy wraz z innymi demonami i upadłymi pojawiał się w trakcie łowów, umarli starali się zniknąć, uciekać lub błagali o litość. To były piękne czasy, tyle brudnej roboty, tyle przyjemności. Zawsze kiedy chciał się zabawić odwiedzał ludzkie kluby, korzystał z uległości tutejszych kobiet, wykorzystując je w każdy możliwy sposób, przy czym prawie zawsze pił whiskey. Przerażone, zmęczone życiem ofiary, nie ma łatwiejszego celu. Tak chętnie oddawały się ciemności, tracąc przy tym to co miały najważniejsze- dusze.
-Postawisz mi drinka?- Melodyjny głos wyrwał Oliviera z zamyślenia. Jak na zawołanie, zaśmiał się w duchu. Odwrócił się do wysokiej i szczupłej blondynki o niebieskich oczach, biorąc pod uwagę ludzki kanon piękna, ta dziewczyna mogła być uznana za ładną, jednak nie dla niego, on widział przed sobą zwierzę.
-Taaa.. czego się napijesz?- Odpowiedział z niechęcią, lecz po chwili pomyślał, że może się jednak zabawić. Ten pobyt na Ziemi i tak był wyjątkowo nudny.
-Hmm.. niech będzie srebrna tequila, może napijesz się jej ze mną? Będzie fajnie.- Obdarzyła go pozornie uroczym uśmiechem.
-Nie, ja już mam.- Warknął i wskazał głową na swoją szklankę. Dziewczyna wydała się zmieszana tym zimnym tonem, więc Olivier postanowił to naprawić.- Więc, musisz napić się za mnie.- Uśmiechnął się do niej idealnie białymi zębami. Zachwycona blondynka usiadła na krześle obok, a Aza zamówił dwa szoty tequili. Przez większość rozmowy to dziewczyna mówiła, Olivier nie cierpiał gadać o bzdurach, ale wiedział, że w takiej sytuacji musi to jakoś wytrzymać.
-Nosisz soczewki?- Spytała po chwili Sandra, bo tak właśnie przedstawiła się nastolatka, przyznała, że ma dopiero siedemnaście lat i przyszła do baru sama, aby trochę odreagować stres w szkole, w tamtym czasie Olivier pomyślał, że dawno nie spotkał takiej idiotki.
-Nie, dlaczego pytasz?- Odpowiedział grzecznie, choć to szczebiotanie coraz bardziej działało mu na nerwy.
-Bo masz czarne jak nocy oczy, a włosy właściwie białe. Gdyby nie to, ze wyglądasz tak młodo pomyślałabym, że jesteś stary i siwiejący.- Sandra wybuchnęła cieniutkim śmiechem.- Przez chwile myślałam, że jesteś albinosem, ale karnacja tu nie pasuje, nawet gdybyś nosił soczewki.
-Nie jestem, po prostu taki... się urodziłem.- Olivier tracił cierpliwość do gadania blondyki i postanowił to zakończyć. Spojrzał na nią, położył prawą dłoń na jej kolanie i liczył na to, że tequila działa odpowiednio.- Chcesz mi się dziś oddać?
Sandra przez chwile wyglądała na zmieszaną, ale po kilku sekundach zlustrowała chłopaka od stóp do głów i szeroko się uśmiechnęła.
-Chce.- Szepnęła.
Idiotka, po prostu idiotka, pomyślał Aza.
-To jedźmy do hotelu.- Złapał ją za rękę i wyprowadził z baru. Na zewnątrz było idealnie, chłód wraz z deszczem smagał ich po twarzach. Przed lokalem stało kilka taksówek, para wsiadła do najbliższej. Gdy Olivier podał kierowcy adres niedaleko położonego hotelu spojrzał na blondynkę i zaczął się śmiać. Wyglądała strasznie, włosy jej oklapły, a po niecałej minucie na deszczu nawet makijaż nie wyglądał już tak perfekcyjnie.
-Z czego się śmiejesz? Nienawidzę deszczu.- warknęła Sandra i odwróciła się do okna.
-A ja uwielbiam.- Złapał ją za podbródek i aby nie zrezygnowała z wyprawy pocałował ją w usta. Po tym krótkim, lecz namiętnym pocałunku dziewczyna wyraźnie się rozpromieniła i wtuliła w umięśnione ramię Oliviera. Jak słodko, zaraz się porzygam, pomyślał Aza i zdusił w sobie kolejny wybuch śmiechu.
Dwadzieścia minut później byli już w luksusowym pokoju hotelowym. Okno wychodziło na oddalony o niecały kilometr Pałac Kultury i kilka wieżowców. Sandra od razu poszła do łazienki, z pewnością po to, aby poprawić trochę swój wygląd. Olivier rzucił na fotel skórzaną kurtkę, a sam padł na miękkie, dwuosobowe łoże. Dotknął dłonią włosów, które przylizał deszcz. Od razu roztrzepał je palcami, żeby wyglądać normalnie, kiedy będzie towarzyszył Sandrze w najważniejszą noc jej życia. Chce, aby ona zapamiętała go takiego, jaki jest każdego dnia.
-Co ty tam robisz tyle czasu?- Po dziesięciu minutach chłopak zaczął się niecierpliwić.
-Już idę, chwila.- Krzyknęła zza drzwi Sandra i rzeczywiście, po chwili wyszła. Była w samej bieliźnie, włosy wysuszyła hotelową suszarką i poprawiła makijaż. Wyglądała naprawdę dobrze, przynajmniej na ludzkie możliwości, pomyślał Aza.
Chłopak oparł ręce na kolanach i uśmiechnął się.
-No, no..- To był jedyny komentarz z jego strony.- No to chodź tu do mnie.
Dziewczyna podeszła wyjątkowo pewnym krokiem, wiedziała jak wygląda i dobrze czuła się w swoim ciele. Usiadła Olivierowi na kolanach i pocałowała go. Emanowała z niej namiętność mimo młodego wieku, wyraźnie szukała w mężczyznach ucieczki. Była zbyt odważna, żeby Aza uznał to za jej jednorazowy wybryk. Chłopak jednym sprawnym ruchem przerzucił ją tak, ze teraz leżał na niej. Całował jej ciało od szyi w dół, zatrzymując się w dolnej partii brzucha.
-Wiesz..- Zaczął.- Ja lubię ostry seks, naprawdę ostry.- Zaśmiał się z własnego doboru słów.
-No dobrze, ale co to znaczy?- Oczy dziewczyny wręcz żarzyły się z podniecenia.
-Zaraz zobaczysz.- Olivier usiadł, a ręką sięgnął po brzeg śnieżnobiałego prześcieradła. Jednym sprawnym ruchem oderwał od niego długi fragment materiału.
-Co ty robisz?!- Sandra też usiadła i pierwszy raz w jej oczach pojawił się szok.
-Nic, chce cię przywiązać do tego łóżka. Zobacz jakie ma pręty, jest do tego idealne. No, a żadnych kajdanek ze sobą nie wziąłem. Nie martw się, zapłacę za to.- Obdarzył ją czarującym uśmiechem, po którym dziewczyna również się uśmiechnęła i znów opadła na łóżko. Była na tyle głupia, że nie zauważyła, że Olivier powtórzył tą czynność jeszcze cztery razy.
Po kilkudziesięciu sekundach Sandra miała już mocno przywiązane do prętów ręce i nogi. Leżała wtedy taka bezbronna, otaczające jej twarz jasne włosy nadawały jej też niewinności. Aza klęknął nad nią, bawiąc się ostatnim fragmentem materiału i czymś jeszcze. Taśmą?
-Czemu tu ze mną przyszłaś? Nawet mnie nie znasz.- Olivier powiedział to zimnym tonem, a jego uśmiech nie był już taki jak wcześniej. Teraz bardziej przypominał grymas szaleńca.
-No nie wiem, myślałam, że się zabawimy..- Przy każdym kolejnym słowie głos Sandry stawał się coraz bardziej cichy.
Olivier się zaśmiał.
-Ja się na pewno zabawię.- Z tymi słowami zwinął ostatni fragment materiału i wsadził go siłą do ust Sandry. Dziewczyna próbowała wypchnąć obce ciało językiem, jednak Aza uniemożliwił jej to taśmą.
Blondynka była przerażona, zaczęła się szarpać, ale więzy były zbyt mocne. Łzy popłynęły po jej policzkach, krztusiła się, lecz Oliviera to nie ruszało. Teraz był szczęśliwy.
-Czemu żadna z was nigdy nie rozumie, że nie można być tak łatwą? Ile tysięcy lat jeszcze zajmie wam zdobywanie tej wiedzy? Głupi ludzie.- Aza mówił to właściwie bardziej do siebie niż do Sandry.
Wyjął nieduży srebrny przedmiot z tylnej kieszeni i rozsunął go tak, że dziewczyna mogła zobaczyć w całej okazałości dwudziestocentymetrowy, składany nóż. Gdyby tylko była taka możliwość ofiara krzyczałaby ile sił w płucach. Jednak nie było takiej okazji.
Olivier nachylił się nad blondynką i przyłożył jej zimny przedmiot do szyi.
-Nie martw się, natnę tylko kawałeczek, lubię jak umieracie w odpowiednim dla mnie czasie.- Uśmiech chłopaka zdawał się teraz być tak samo chłodny, jak ostrze trzymanego noża. Olivier rzeczywiście zrobił niedużą ranę, jednak po obu stronach szyi, na nadgarstkach i udach dziewczyny. Wyprostował się po tym i patrzył z uśmiechem na swoje dzieło. Sandra płakała. Jeszcze.
Aza patrzył jej prosto w oczy, a dziewczyna, gdyby tylko mogła mówić z pewnością potwierdziłaby, że z każdą chwilą jego kolor oczu stawał się jaśniejszy, a po kilkunastu minutach był wręcz jasnobłękitny. Lecz tego Sandra nie mogła już potwierdzić, bo w tej chwili umarła.

Rozdział 2

Niebo przykrywały ciężkie chmury, wszystko dookoła było smutne i szare. Kalendarz mówił, że to wiosna, ale bardziej przypominała jesień. Tego dnia na szczęście nie padało, a śpiewające ptaki jakby na przekór wszystkiemu starały się przyprawić świat o milszy nastrój.
Blanka wsiadła właśnie do jednego z miejskich autobusów, było dziesięć po ósmej. Kolejny raz spóźniła się do szkoły. Teraz już mniej jej zależało na punktualności, zbliżał się koniec roku dla tegorocznych maturzystów, więc i dla niej. Właściwie mogłaby już przestać chodzić na zajęcia, frekwencja była minimalna, a i nauczyciele niezbyt przykładali się do swojej pracy w tym okresie.
Dziewczyna patrzyła przed siebie nic niewidzącym wzrokiem. Na zewnątrz zaczynało mrzeć. W sumie to mogłabym wrócić do domu i wreszcie w spokoju się położyć, w dzień nie powinno być takich problemów jak w nocy, pomyślała. W tej samej chwili poczuła to dziwne uczucie jak w trakcie snu. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, a jej ciało zalał zimny pot, zrobiło jej się zimno. W przerażeniu zaczęła się rozglądać szukając powodu tego zdenerwowania. Jej oczy zatrzymały się wysokim chłopcu stojącym przy drzwiach. Miał na sobie koszulę w kratę i dopasowane jeansy, uśmiechał się do niej. Więc nic się nie dzieje, po prostu ktoś na ciebie patrzy, oddychaj, powtarzała sobie w duchu. To tylko chłopak jak każdy inny. Zbyła jego zaczepny uśmiech odwracając się do niego bokiem.
Faceci ją lubili, zawsze tak było. Wszyscy twierdzili, ze jest wyjątkowo.. słodka. Tak, nienawidziła tego określenia. Kiedy skończyła piętnaście lat stoczyła z rodzicami kilkudniową batalie, aby pozwolili jej się malować jak tylko chce. Chciała zmienić swój wizerunek. Od tamtego czasu niewiele urosła, miała prawie metr sześćdziesiąt, falujące, czarne jak noc włosy do połowy pleców i duże, pełne usta. Choć pierwszego stycznia skończyła dziewiętnaście lat bez makijażu wyglądała na gimnazjalistkę. Swoją niewinną urodę starała się zatuszować czerwoną szminką, wysokimi butami na koturnie, ciemnymi cieniami do oczu oraz standardową kreską. Wyglądała naprawdę dobrze.
Wysiadła na przystanku niedaleko swojej szkoły. Po wypaleniu jednego papierosa Blanka z wymuszoną przyzwoitością udała się na lekcje. Dzień mijał naprawdę nudno, w klasie było tego dnia tylko dziesięć osób, choć nie miało to dla niej zbyt dużego znaczenia, w ostatnim czasie i tak prawie z nikim nie rozmawiała. Kiedyś, gdy zaczynała średnią szkołę jej życie towarzyskie nie odbiegało od przeciętnego życia lubianego nastolatka. Jednak teraz, kiedy od prawie roku nawiedzają ją nocne koszmary, a w dzień wahania nastrojów, wszystko się zmieniło. Większość lekcji spędzała w ostatniej ławce słuchając muzyki lub czytając jakąś książkę pod stolikiem. Nawet jej najlepsze koleżanki zrezygnowały z utrzymania z nią kontaktu, bo z Blanką czasami po prostu nie dało się wytrzymać, a przynajmniej tak twierdziły.
Gdy wreszcie lekcje dobiegały końca wszystkich ludzi dookoła przepełniała niesamaowita euforia. To oczywiście był piątek, zaczynał się weekend, wszystkie dzieciaki opowiadały o swoich planach i przepychały się między sobą, aby jak najszybciej dostać się do szatni. Blanka nienawidziła takiego zachowania, ze względu na swoją niewielką posturę była w tej chwili wręcz niesiona przez tłum. Wściekała się i wbijała łokcie pod żebra każdemu kto się trafił. W pewnej krótkiej chwili poczuła nad swoim prawym uchem gorący oddech.
-Musisz kochać noce.-Wyszeptał ktoś, a w tym samym czasie inna osoba popchnęła ją z całej siły tak, że wpadła twarzą na otyłego chłopaka przed sobą. Odskoczyła przerażona.
-Kto to powiedział?! Do jasnej cholery, kto to powiedział?!- Blanka rozglądała się w amoku szukając podejrzanej osoby, ale wszyscy patrzyli na nią jak na obłąkaną i wciąż parli jak zwierzęta do przodu.
-Przestań się wydzierać, nienormalna jesteś czy co?- Blondynka po lewej stronie popatrzyła na nią z pogardą, tak jak patrzy się na robaka, który przewrócił się do góry nogami na pancerz. Była o pół głowy wyższa od Blanki, choć ta miała na sobie dwunastocentymetrowe koturny.
-Żebyś ty zaraz nie była nienormalna jak ci przypier..
-Blanka!- Krzyk zatrzymał dziewczynę wpół słowa. Jakieś ręce złapały ją za brzuch i wciągnęły do odpowiedniej szatni.- Co się z tobą dzieje?! Naprawdę ostatnio cię nie poznaje. Odbiło ci?
Kuba trzymał ją teraz za ręce w nadgarstkach i patrzył jej w oczy. To przyniosło dziwnego rodzaju zakłopotanie, jednak dziewczyna nie pozwoliła się wyprowadzić z równowagi.
-To nie jest twoja sprawa, więc raz na zawsze odczep się ode mnie i nigdy więcej mnie nie dotykaj. To jest moje życie.
-Ale skąd tyle agresji? Przecież zawsze byłaś taką miłą dziewczyną, właśnie za to cię kochałem.
Blanka wybuchła histerycznym śmiechem, wyswobodziła jedną dłoń i żartobliwie poklepała chłopaka po ramieniu.
-Dobry żart, naprawdę. Ale jakbyś nie pamiętał rozstaliśmy się z twojej winy, więc skończ z tymi śmiesznymi wyznaniami miłości, bo aż mnie mdli. Nie chce mieć już z tobą nic wspólnego i nie wtrącaj się nigdy więcej.
Wyszarpała drugą rękę z uścisku, w pośpiechu złapała kurtkę i zaczęła się przeciskać do wyjścia. Gdy tylko wyszła na świeże powietrze przystanęła na chwile, złapała kilka głębszych oddechów i nim jeszcze przekroczyła bramy szkoły wyjęła papierosa. To wszystko nie miało sensu.
Gdy tylko udało się Blance dotrzeć do domu, jedyne o czym marzyła to położyć się na łóżku, płakać i krzyczeć aż do utraty sił. Lecz to nie było takie łatwe. Mama od wejścia zasypywała ją pytaniami, jak jej minął dzień, jak się dziś czuje i tak dalej. Martwiła się o nią, to było oczywiste, jednak to tylko jeszcze bardziej podjudzało dziewczynę do kolejnych kłótni i nerw.
-Kiedy masz kolejną wizytę u pana Szulca?- Spytała cicho Joanna.
-Nie pójdę więcej do niego. Czuje się tam jak obłąkana. -Blanka wyjęła marchewkowy sok z lodówki i wzięła łyka.- O której będzie obiad?
-Kochanie, musisz w końcu zrozumieć, ze wszystko co robimy jest dla twojego dobra, twój tata i ja
-Pytam o której obiad?!- Dziewczyna weszła w słowo matce. Nie chciała, aby ta kolejny raz dawała jej wywód, miała dość tego typu rozmów.
-Za pół godziny.- Joanna usiadła na krześle przy stole i pociągnęła łyk herbaty, aby ukryć emocje.
-To idę do siebie.- Dziewczyna wzięła jabłko z miski stojącej na szafce i poszła do pokoju.
Na miejscu rzuciła torbę na podłogę, a sama padła, tak jak planowała na łóżku i zakryła głowę poduszką. Po kilku minutach bezruchu wstała i podeszła do toaletki. Włosy zebrała w kucyk, a twarz odświeżyła wilgotną chusteczką.
-Dobra mała, może czas się przyznać przed samą sobą, ze ci odbiło? Po co dalej udawać? Może tak będzie łatwiej?- Powiedziała do swojego odbicia w lustrze.- Pieprzenie.- Stwierdziła ostatecznie i zaczęła jeść jabłko.- Pewnie, ze wszystko ze mną w porządku to po prostu świat wariuje, na pewno nie ja.
Na zewnątrz zaczynało padać, temperatura bardzo spadła, a przecież był już początek kwietnia. Patrząc na swoje odbicie w lustrze Blanka zauważyła za sobą coś niepokojącego. Nie chciała sie odwracać, bała się, że to co widzi może okazać się prawdą. Przymknęła oczy i w myślach znów zaczynała się modlić prosząc o pomoc. Nie odwracaj się, od razu idź do drzwi, do mamy, powtarzała sobie w myślach. Jednak coś kazało jej jeszcze raz spojrzeć. Odwróciła się raptowanie do okna i nie myliła się, na zaparowanej szybie widniał świeży napis, jakby ktoś właśnie zrobił go palcem. Teraz. W jej pokoju. O Boże. Proste polecenie: pomóż nam.

Rozdział 1

Blanka podniosła głowę znad umywalki i spojrzała w lustro. Nie wyglądała zbyt dobrze, cienie pod oczami i czarne włosy, które nie pozwalały się dziś ułożyć. Kolejny dzień z tych trudnych. Ostatnio niestety coraz częściej zdarzały się takie. Wahania nastrojów bywały niekiedy zbyt natarczywe, męczyły ją w najmniej odpowiednich momentach, napadały niczym przyczajone drapieżniki i nie pozwalały normalnie funkcjonować. Nikt tego nie rozumiał, Blanka również nie wiedziała jak z tym walczyć, więc zostało tylko poddać się temu.
Dziewczyna dotknęła zimnymi opuszkami palców skóry pod oczami, mając nadzieje, że może chłód zniweluje trochę paskudne cienie. Ostatnio źle sypiała, budziła się każdej nocy, czasami nawet wielokrotnie. Nie chciała nikomu opowiadać o swoich nocnych urojeniach, bo i tak bliscy twierdzili, ze czasami zachowuje się jakby była nienormalna. Na tą myśl prawy kącik jej ust uniósł się w grymasie, który raczej nie był uśmiechem. Po wieczornej toalecie postanowiła iść do sypialni i chociaż spróbować usnąć. Wszyscy w domu już spali, zegarek pokazywał kilka minut po północy. Blanka usiadła na brzegu łóżka i patrząc w ścianę zaczęła się modlić o spokojną noc. Jej wiara w ostatnim czasie stawała się coraz słabsza, ale nic innego jej nie pozostało. Nie chodziła do kościoła, choć modliła się zawzięcie, mimo że nie przynosiło to zbyt dużych efektów. Po rutynowych kilku minutach położyła się i przekładając kołdrę między nogami przytuliła się do niej. Usnęła w przeciągu godziny, to naprawdę niedługo jak dla niej.
Prawie każda noc miała taki sam scenariusz. Dziewczynie zaczynało robić się wyjątkowo gorąco pod kołdrą, więc musiała się odkryć, choć bywały dni, że w jej pokoju temperatura wynosiła około dziesięciu stopni Celsjusza. Blanka chciała walczyć z tym co się działo, więc specjalnie przed zaśnięciem obniżała temperaturę w pomieszczeniu. Niestety bezskutecznie.
Tej nocy około wpół do czwartej poczuła kropelki potu na nogach i plecach, to ją budziło. Nie chciała się odkrywać, bo strasznie się tego bała, a sam strach sprawiał, że stawało się jeszcze cieplej. Oddech jej przyspieszył, podciągnęła kołdrę na twarz, a łzy mimowolnie napłynęły do oczu.
-Mamo..- Jej szept został przytłumiony, choć chciałaby aby każdy ją w tej chwili usłyszał. Każdy z wyjątkiem tego co było w jej pokoju.
Czuła czyjąś obecność za sobą, jakby ktoś lub coś stało blisko jej łóżka i obserwowało ją. Jak co noc. W pewnej chwili jej ciało znieruchomiało, nie mogła poruszyć żadną kończyną, nie rozumiała dlaczego w ogóle oddycha. I wtedy nadeszła najgorsza część. Ten krzyk. Dźwięk wydobywał się z jej własnej głowy i zostawał tam. Nie jest to łatwe do opisania, to tak jakbyś był świadkiem tego, jak ktoś w najgorszy możliwy sposób torturuje człowieka, ale nie możesz go zobaczyć i tylko ty go słyszysz. Krzyk, który zawsze paraliżował jej już i tak sparaliżowane ciało. Przeszywał ją do szpiku kości, wypełniał każdy fragment jej głowy. Gdyby było to możliwe dziewczyna sama chciałaby krzyczeć. Czasami przypominał kobiecy lament, czasami niesamowicie wysoki pisk, innej nocy przerażające wycie mężczyzny.
Powtarzający się koszmar mógł tylko rozbić fizyczny ból. Blanka zrozumiała to kilka tygodni temu. Musiała skupić wszystkie myśli na jednej części ciała, lekceważąc przytłaczający dźwięk. Musi pokonać ten paraliż i wbić sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, mimo że było to niewiarygodnie trudne. Jeżeli nigdy tego nie przeżyliście, nigdy tego nie zrozumiecie.
Tej nocy się udało. Jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystko minęło. Cisza, przerażająca cisza. Blanka otworzyła szeroko oczy, aby wypatrzeć kogoś w ciemności, ale była już sama. Odchyliła fragment kołdry, jej ciało omiotło przyjemnie zimne powietrze. Znów mogła normalnie oddychać. Wierzchem dłoni otarła policzki i po ostatnim rozejrzeniu się po pomieszczeniu zamknęła oczy i usnęła.